Sierpień 2016. W końcu przyszedł czas na realizację planu(który opisany jest pod tym linkiem), czyli przejście Arctic Circle Trail w wersji wydłużonej. Aż 220km, pieszo, w 14 dni. Na Grenlandii, zdani całkowicie na siebie, bez dostępu do cywilizacji. Jak wyszło?

Leciała nas szóstka. Kilka osób z Genewy, kilka z Krakowa. Mieliśmy się spotkać w Kopenhadze wieczorem, gdzie wszyscy tym samym samolotem wylatywaliśmy na Grenlandię kolejnego poranka. Obyło się bez opóźnień. Na szczęście, bo bilety nie były łączone (nie da się ich połączyć).  Czekała nas nocka na lotnisku. Nie rozważaliśmy nawet noclegu w okolicy lotniska. Zresztą próżno było szukać ekonomicznych opcji. Niestety, to była nieprzespana noc. Ochrona co chwilę nas budziła i kazała się przenosić. Bo już o 3 rano okazało się, że rozłożyliśmy się na przyszłej kolejce do security. Wpadliśmy więc na genialny pomysł … że będziemy spać w Burger King, pomiędzy stolikami. Może nikt nas nie zauważy. Rozłożenie się zajęło nam dobre 30 min. Niestety po 4:00 rano przyszedł do nas pracownik restauracji i nie krył zdziwienia … co my właściwie robimy. Nakrzyczał na nas i nakazał ułożenie stolików do poprzedniej pozycji. Ta noc należała do jednych z najgorszych. Nie polecam próby spania na tym lotnisku.

Dzień 1

W końcu na ekranach pojawia się nasz lot. Wyjątkowy. Jedyny tego dnia w tym kierunku. Jedyny tej linii lotniczej, czyli Air Greenland. Po nieprzespanej nocy to właśnie ta ekscytacja dawała nam energię. Sam lot miał trwać tylko 4 godziny. Mój najdroższy do tej pory bilet.

W samolocie jak to w samolocie. Dawali jedzenie, nawet dobre. No i było wino. Stewardzi nam wręcz je wciskali mówiąc „jest darmowe, bierzcie ile chcecie, potem nie będzie!”. Lot minął szybko. A widoki po drodze zachęcały i jednocześnie przerażały. Co my najlepszego wymyśliliśmy?

Z racji przesunięcia czasowego (aż o 4 godziny), wylądowaliśmy niewiele później niż wystartowaliśmy. Jesteśmy w Kangerlussuaq.

Przywitało nas dość dziwne powietrze. Bardzo rześkie a zarazem słońce skutecznie nas ogrzewało. Do tego stopnia, że po chwili ubraliśmy lżejsze ubranie. Musieliśmy zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie przy tym znaku.

Grenlandia

Nic nie szkodzi, że realnym kierunkiem jest tylko Kopenhaga. Bo to jedyne międzynarodowe połączenie z tego miejsca. Samo Kangerlussuaq jest punktem przesiadkowym dla wszystkich pasażerów. Stąd mniejszym samolotem dolatuje się do innych miejscowości (na przykład do stolicy Nuuk). Dlaczego więc tutaj się ląduje? To jedyne lotnisko, które może obsłużyć większy samolot i ma odpowiednio długi pas startowy dla samolotów odrzutowych. W pozostałych miejscowościach pasy są zbyt krótkie, by mogły obsłużyć coś innego jak maszyny turbośmigłowe. A wszystko dzięki Amerykanom, którzy mieli tutaj bazę wojskową. Kilkanaście lat temu oddali ją we władanie Grenlandii (tudzież Danii). Sama lokalizacja lotniska nie jest przypadkowa. W tym miejscu przez przynajmniej 300 dni w roku jest gwarancja pogody. Czyli nie ma żadnych zakłóceń a niebo wygląda właśnie jak na załączonym zdjęciu.

Dla nas Kangerlussuaq jest miejscem początkowym i tutaj zostajemy. Gdy już ochłonęliśmy, trzeba było zrobić kilka zadań zanim ruszymy w trasę. Mieliśmy wykupiony transport busikiem na lodowiec (odległy o 40km), na punkt zwany IceCap Point 660. Mieliśmy więc około 3 godzin na zlokalizowanie gazu do naszych kuchenek. Niestety, w jedynym sklepie ich nie było (co ciekawe sklep był zamykany już o 13:00 w niedzielę). Było za to wino, które oczywiście kupiliśmy 🙂 . Nikt nie był w stanie nam doradzić, gdzie jest gaz. Byliśmy już gotowi na kupno benzyny do naszej zapasowej kuchenki paliwowej. Na szczęście odwaga, dzielenie się na grupy i chodzenie od drzwi do drzwi przyniosło efekt. Gaz znaleźliśmy w jedynym hostelu w tej miejscowości, czyli Polar Lodge. Za absurdalne 120zł za dużą butlę (normalna cena to 30zł). A szacowaliśmy, że potrzebujemy ich 6, czyli jedną na osobę na 14 dni. Co przełoży się na 20-30l ugotowanej wody na osobę. Kupiliśmy je, chyba to były jedyne zapasy co mieli (sorry jeśli komuś kolejnemu zabrakło)!

Dlaczego jest taki problem z gazem? Ta miejscowość jest pośrodku niczego. A gaz można przewozić jedynie drogą lądową lub morską. Lądowa odpada, bo na Grenlandii nie ma połączeń drogowych. W tym przypadku jest tutaj bardzo głęboki fiord, odległy od miasteczka o 20km. Ale prom przybija tylko raz na kilka miesięcy. Zresztą po co by częściej, bo mieszka tutaj niecałe 500 osób. Stąd tak ogromny problem. Mając jeszcze chwilę czasu do odjazdu, wpadliśmy na pomysł, by zostawić zbędne rzeczy (np. kuchenkę paliwową, czy ubrania w których przyjechaliśmy) w skrytce na lotnisku. Będziemy tutaj znowu za 14 dni. Opłata to 20DKK za dzień, z czego maksymalna to 200DKK, po której kwota ta nie wzrasta. Każdy kilogram mniej jest warty każdych pieniędzy.

O 14:00 wsiadamy do busika i jedziemy jak turyści na lodowiec (w busiku jest jeszcze 10 innych osób). Informujemy jednocześnie kierowcę, że nie zamierzamy wracać z grupą, bo zostajemy na lodowcu. Jako jedyni. Po drodze jest kilka przystanków, przewodnik opowiada o miejscach, które mijamy. Około 6km przed celem wpadamy na pomysł, by nasze plecaki zostawić w krzakach. W okolicy ławek, gdzie jest idealne miejsce na kolację. Nikt przecież ich nie ukradnie a będziemy tędy wracać.

Na lodowcu temperatura oscylowała wokół 0 C. Gdy już się nachodziliśmy, pora była wracać, po plecaki. Tym samym zacząć naszą wariację Arctic Circle Trail. 220km, w 14 dni (w tym 2 dni zapasu). Tego dnia poznajemy też Joe. Samotny podróżnik z Lichtesteinu, którego będziemy widzieć nie jeden raz podczas naszego przejścia. Na lekko, pełni energii i ekscytacji ruszamy w dół.

Po drodze można było zauważyć już pierwszą dziką zwierzynę. Czy widzisz ją na tym zdjęciu?

Dochodzimy do naszych bagaży. Na szczęście są, żaden renifer nie zdążył się do nich dobrać. Czas na posiłek i pierwsze gotowanie.

Pora iść dalej. Chcieliśmy spać obok lodowca Russella, by mieć poranny idealny widok z namiotu. Niestety nie udaje się nam odnaleźć odpowiedniego dojścia a robiło się coraz później. Plecy już bolały od ciężaru, więc znaleźliśmy w miarę płaski teren z niewielkimi hałdami kamieni, które chroniły nas od chłodnego powiewu lodowcowego powietrza. Jak tylko zaszło słońce, zrobiło się momentalnie zimno. Temperatura spadła poniżej zera. Była to najzimniejsza noc tego wyjazdu (która trwała raptem 2 godziny). Dlatego tego wieczora w ruch poszło wcześniej kupione wino. Poszło całe … I nie tylko wino. Bo mieliśmy też butelkę whisky. Które wypiliśmy z lodem prosto z lodowca. Podobno jest bardzo to snobistyczne. Może dlatego było tak zimno. 🙂

Dzień 2

Poranek był rześki. Słońce skutecznie nas ogrzewało. Tego dnia mieliśmy dojść z powrotem do Kangerlussuaq. Miało być to najdłuższe przejście tej podróży (28km). Czy najcięższe? To się miało dopiero okazać. Po spakowaniu szukamy ponownie dojścia do lodowca Russella. Docieram do niego po godzinie. Nikogo tam nie ma.

Spędzamy tutaj blisko 2 godziny. Miejsce robi ogromne wrażenie. Na pierwszy rzut oka ściana lodu nie wygląda na bardzo wysoką. Jednak gdy przyłoży się do niej odpowiednią skalę, widać różnicę.

To jest takie miejsce, gdzie 100 zdjęć nie wystarczy. Cały czas jest wrażenie, że można zrobić jeszcze jedno, lepsze ujęcie. Albo że ujęcia w ogóle nie oddają rzeczywistości. Więc cyk, jeszcze 10 na wszelki wypadek.

Pora w drogę. Nadal mamy do przejścia 20 kilometrów. Nie mija chwila a krajobraz diametralnie się zmienia. Tak jak temperatura. Pojawia się … piasek. Sytuacja się tylko pogarsza. Widzimy przed nami jezioro. Tak, musimy się tam zatrzymać i ochłodzić.

Brzeg nie wyglądał najbardziej atrakcyjnie, ale to nam nie przeszkadzało w chłodzącej kąpieli. Temperatura wody była całkiem znośna. Nie skłamałbym, gdyby to było około 10-15 C.

Przebraliśmy się w letnie ubrania, czyli krótkie spodnie i koszulka. Na to kupa kremu do opalania. W międzyczasie, jak to o poranku pojawiła się pierwsza duża potrzeba fizjologiczna. I pierwsze tematy i wymiana doświadczeń, gdzie jest dobre miejsce, gdzie nie widać, jak to robić. Jak to robić poprawnie i bez szkody dla natury, polecam ten film. A jak się myć, by nie zanieczyszczać środowiska, temat wyczerpał Łukasz.

Czas iść dalej. Upał jest niesamowity. Nie ma gdzie się schować przed słońcem. Śmiem stwierdzić, że temperatura była grubo powyżej 30 C. Co przy plecaku wynoszącym ponad 30kg, obudowanych butach trekkingowych i piasku miało na koniec dnia dla nas mieć opłakane skutki. Sytuacja była na tyle absurdalna, że do dzisiaj została głęboko w mojej pamięci. Zwłaszcza widząc w oddali lodowiec. Nikt z nas nie spodziewał się pustyni na Grenlandii.

W końcu trafiamy na drogę, którą jeszcze wczoraj jechaliśmy busikiem. Można zadać sobie pytanie, skąd ona się wzięła? Przecież ona prowadzi na lodowiec, komu by się to opłacało? No właśnie, drogę zbudowała kilkanaście lat temu grupa Volkswagen. Po to, by mieć łatwy dojazd i możliwość testowania samochodów na lodowcu. Brzmi nierealnie? Owszem. Po kilku latach Volkswagen zrezygnował z tego sposobu testowania samochodów. Ale droga została. I służy lokalnej firmie oraz naukowcom w dojeździe właśnie na lodowiec. Jest to najdłuższa droga na Grenlandii.

Po drodze mijamy szczątki kilku samolotów. Amerykańskich myśliwców, które rozbiły się tutaj kilkadziesiąt lat temu podczas ćwiczeń. Zbieranie części się nie opłacało, więc do dzisiaj szpecą krajobraz.

W końcu w bólach i resztkami sił docieramy pod miasteczko. Rozbijamy namiot tuż przy stolikach. Tego dnia pokonaliśmy 28km. Najwięcej w całym przejściu. Dostaliśmy solidny wycisk. Nie bez powodu od razu po zdjęciu plecaków, zdjęliśmy też buty. Każdy z nas miał odciski, bez wyjątku. Chodzenie po piasku w upale, z ogromnym obciążeniem miało swoje odbicie w wyjątkowym obciążeniu stóp.

Dzień 3

Widok o poranku, jak to na Grenlandii nie najgorszy (a to że słońce wschodzi o 3 rano …). A śniadanie oraz deser w postaci suszonych truskawek – nie ma nic lepszego!

Znowu jesteśmy w Kangerlussuaq. Możemy dokupić potrzebne rzeczy na kolejne 10-12 dni przejścia. Oczywiście mamy wszystko co trzeba, ale już nas kusi normalne jedzenie. Tutaj też wyrzucamy uzbierane śmieci (dlatego pozwoliliśmy sobie na kupno butelki wina wcześniej).  W związku ze zbliżającymi się urodzinami jednej z naszych uczestniczek, po kryjomu kupujemy mini-tort urodzinowy. Który za kilka dni wręczymy zainteresowanej.

Czas ruszać w drogę. Do przejścia mamy 20km. Spory kawałek będziemy iść drogą, która prowadzi do portu. Upał zaczyna dość szybko nam wszystkim doskwierać. Każdy kto miał, ubrał sandały. Dla mnie sandały stały się głównym obuwiem na tym szlaku. Pozwoliły uniknąć odcisków.

Na Grenlandii trudno o cień. Bo nie ma drzew. Resztki cienia znaleźliśmy pod kawałkiem skały.

Po kilku godzinach znajdujemy kolejną skałę, gdzie jemy obiad. Jest cień!

Trasa skręcała delikatnie na północ, mijamy port i pnie się mocno do góry. Nadal idziemy jeszcze trasą żwirową, z której w teorii korzystają okresowo samochody. W teorii, bo widzieliśmy może jeden przez kilka godzin.

Po drodze mijamy jeziora z niesamowitym, niebieskim kolorem. Takie nierealne kolory będą nam towarzyszyć przez całe przejście. Trasa żwirowa kończyła się w osadzie Tiklluarit, inaczej Kellyville. Tutaj znajduje się radar obserwacyjny do monitorowania zmian w atmosferze.

Po minięciu zabudowań trasa przechodzi już w typowy szlak turystyczny. Pojawiają się pierwsze charakterystyczne kopczyki.

Na wieczór docieramy do pierwszej, nieoficjalnej chatki – Hundeso. Dlatego nieoficjalna, bo jest to przerobiona przyczepa kempingowa jeszcze z lat 60, pozostawiona przez amerykańskich żołnierzy. Która później służyła (i nadal służy) myśliwym do noclegów. Nie jest ona utrzymywana, jest w dość kiepskim stanie technicznym, brudna i w okolicy unosi się niemiły zapach zwierzyny. Dookoła chatki można znaleźć wiele szkieletów, które po sobie zostawili łowcy. To jest nasz przystanek na tę noc. Dla części warunki były na tyle urągające, że woleli nocować w namiocie.

Nie ma już odwrotu. Jest to trzeci dzień trekkingu, a pierwszy bez możliwości powrotu do cywilizacji. Za nami już 60km, przed nami jeszcze blisko 160km. Dzień żegna nas wyśmienitym zachodem słońca.

Dalsza część już za tydzień, w kolejnym wpisie!

Grenlandia – Arctic Circle Trail – kolejne dni